piątek, 25 maja 2012

Koreańska "muzyka"

Nie bez powodu w tytule dzisiejszego posta umieściłem słowo muzyka w cudzysłowie. Otóż chciałbym napisać co mnie irytuje w muzycznych tworach koreańskich artystów.
Uważam, że zupełnie Koreańczycy nie idą z duchem czasu. To czym jest zafascynowany cały muzyczny świat jest nieuznawane (przy najmniej w większości) w Azji, w tym także w Korei. Mają "swoją muzykę", która na tle największych amerykańskich lub europejskich utworów wydaję się po prostu śmieszna.

Po pierwsze, pojęcie muzyki rockowej. Rock koreański więcej ma wspólnego z popem niż z rockiem. Jeśli się uprzeć to można tą muzykę nazwać pop-rock. Są oczywiście słyszalne instrumenty takie jak perkusja czy gitara elektryczna, jednak nie zmienia to faktu, że to odległe od muzyki rockowej. Utwory są łagodne i  bardzo ubogie w charakterystyczne rockowe brzmienia. Zresztą oceńcie sami.


Drugą sprawą są niekonwencjonalne występy koreańskich gwiazd pop w różnego rodzaju reality show oraz na samych koncertach. Dlaczego niekonwencjonalne? Otóż, jeśli chodzi o występy w reality show,  gwiazdy k-popu są tam zapraszane jako goście. Są to rzecz jasna programy rozrywkowe. Jednak rozrywka w takich programach jest inaczej interpretowana w Korei, niż w USA, czy w krajach europejskich. Piosenkarze (bo to oni są najczęściej zapraszani) robią tam rzeczy, które dla przeciętnego widza, niezależnie od jego poglądów, wieku i wykształcenia, mogą wydać się żałosne. Samych Koreańczyków to bardzo bawi i uważają to za najlepszą rozrywkę. No, ale cóż jak ja widzę ich zachowanie w tych programach to prędzej martwię się, że są niepełnosprawni umysłowo i ani trochę nie jest mi do śmiechu.
Oto przykład na to, jaki jest poziom koreańskiej rozrywki. Mam głęboką nadzieje, że nigdy nie pojawi się coś takiego w Stanach Zjednoczonych lub, nie daj Boże, w europie.  


Na pewno o to się mnie doczepią wszystkie azjozjeby. Wiem, że to miała być parodia jakiegoś innego zespołu, no ale wybaczcie... 
Natomiast na koncertach, najdziwniejsze rzeczy dzieją się na występach męskich zespołów. Nie chodzi mi tutaj o samo wykonywanie piosenek, ale o to co dzieje się pomiędzy nimi oraz w ich trakcie. Między gwiazdami sceny dochodzi do "zbliżenia", które można nazwać przejawem homoseksualizmu... 



Podejrzewam, że na zachodzie takie coś (słusznie) byłoby nie do przyjęcia, a "bohaterzy" takiego zdarzenia byli by wyśmiani. W Korei jednak, jak widać tak nie jest. Dzięki temu widowiskowość wzrasta, a wraz z nią liczba fanek danego zespołu.
Podobnych zdarzeń świadczących o odmiennej orientacji seksualnej jest więcej, na przykład zbyt częste trzymanie się za ręce przez wokalistów. Gdyby jeszcze się bliżej przypatrzeć, to na pewno znajdzie się jeszcze coś. Nie mniej, nie jest to normalne i mnie wręcz brzydzą takie widoki.

Po trzecie, koreańskie boysbandy i girlsbandy. 
Jeśli chodzi o boysbandy, Koreańczycy nie mogą się równać, a wręcz mogą jedynie czyścić buty (że takiej metafory użyje) członkom starych dobrych zespołów takich jak New Kids On The Block, Westlife, Backstreet Boys czy US5. Jako, może nie jakiś wielki fan boysbandów, ale myślę, że się trochę znam na tym, stwierdzam, że jak słucham i widzę występ koreańskich, męskich grup wokalnych to mam wrażenie, że krew leci mi z uszu i oczu. Wiem, że to dosyć ostre słowa, ale zaraz postaram się poprzeć to przykładami. Jeśli nawet przymknąć oko na język koreański, to aż się prosi o przyjebanie się do chociażby układów choreograficznych. Są one oczywiście niezbędnym elementem w występach, jednak według mnie są one wykonywane przez Koreańczyków zbyt ekspresywnie, jest ich za dużo, a do tego synchronizacja również moim zdaniem jest mocno przesadzona. Oprócz tego, występy w przebraniu za kobiety, czyli np. w sukienkach, co jak widzę, to mam ochotę umrzeć. Innym przykładem może być to, co opisywałem wcześniej. Według mnie wychodzi tutaj zazdrość co do Stanów Zjednoczonych, w których w latach 90-tych potrafiono stworzyć kilka niezłych boysbandów, które swojego czasu zrobiły furorę na świecie. Wydaję mi się, że w Korei chcą pokazać, że też mogą stworzyć dobry boysband, no ale "troszkę" im nie wychodzi... A dokładniej wszystko wygląda o wiele sztuczniej. Dla niezorientowanych proponuje porównać sobie amerykański film akcji i koreański film tego samego gatunku. I co, widzicie różnice?;)

Dla jeszcze lepszego przybliżenia, przedstawię porównanie: amerykańskiego oraz koreańskiego boysbandu. Żeby zupełnie nie deklasować "Koreańców" latami 90-tymi, pokaże dwa teledyski pochodzące z mniej więcej tego samego okresu, autorstwa podobnych wiekowo wokalistów.

"Boysband"
  



Boysband

 Myślę, że nie trzeba być wielkim znawcą żeby stwierdzić, że w przypadku Big Time Rush, jest to fajnie zrobiony teledysk i nutka łatwo wpadająca w ucho z tekstem, który może także się podobać. Jednak patrząc na pierwszy z teledysków, który dodałem, czyli utwór Super Junior - Rokkugo, nie wiem co bardziej lasuje mi mózg; Teledysk, czy sama piosenka. Otóż Klip wygląda tak śmiesznie, że aż żałośnie. Nie wiem co ma w głowie jego twórca, który to reżyserował, a tym bardziej nie wiem co mają w głowie osoby, którym się to podoba. No chyba, że bierzemy pod uwagę przedział wiekowy 0-10, to ok. A piosenka, wjeżdża na psyche niczym ruskie bajki. Brak w niej zupełnie składu i logiki, a tekst był pisany chyba na zasadzie "byle by był", sprawdzałem. Jednym słowem, utwór zrobiony po koreańsku.
 Możecie sami stwierdzić, że wygląda to jakbyśmy porównywali starą Syrenę z najnowszym modelem Mercedesa.

Co do girlsbandów koreańskich sprawa wygląda podobnie. Aczkolwiek chyba jeszcze bardziej beznadziejnie. Bo o ile w przypadku koreańskich boysbandów można znaleźć kilka piosenek, które nie są najgorsze, tak w przypadku żeńskich grup wokalnych nie doszukałem się ani jednej takiej. Praktycznie wszystkie utwory, są robione, moim zdaniem, strasznie na siłę. Jedynie żeby zarobić na tym, a nie, na przykład, żeby piosenki miały jakiś przekaz. Pomijając już żałosne układy taneczne, także wizerunek wokalistek mnie ogromnie przeraża. Albo są one kreowane na "wielkie modelki" w szpilkach, w których wyglądają jak na szczudłach i z toną make-up'u na twarzy, co jest na prawdę sporym wyzwaniem dla polskich "plastikowych" dziewczyn. Albo są ubierane w dziecięce ciuchy i udają słodkie małe dziewczynki. A ja w takich momentach mam się ochotę porzygać z tej słodyczy. Ale to ja. Jak dla mnie te wszystkie Koreanki powinny powiesić sobie na ścianie plakat Spice Girls i traktować go jako obrazek święty, gdyż to co one sobą prezentują nie może w żaden sposób równać się z tym jednym z najpopularniejszych na świecie girlsbandem, pochodzącym  z Wielkiej Brytanii. Nie będę dodawał tutaj żadnego przykładu, bo nie chce sobie śmiecić posta takim shitem!
 Podsumowując, nie ulega wątpliwości, że tworzenie boysbandu lub girlsbandu (niezależnie od kraju), jest przedsięwzięciem komercyjnym. Jednak w europie, czy w USA ta komercja jest bardziej stonowana. W Korei zaś, jest ona bardzo perfidna. Koreańczycy chcieli pokazać swoją autonomie co do Stanów Zjednoczonych. Nie chcieli ich kopiować tylko utworzyć męskie, czy też żeńskie grupy wokalne "po swojemu". Wyszło na to, że na prawdę muzyka nie jest ich mocną stroną i nie powinny wyjść ich twory muzyczne poza obręb ich kraju. Być może gdyby kopiowali, tak jak robią to artyści w Polsce, wyszli by na tym lepiej.

Ostatnią rzeczą, która chyba powinna być ujęta na początku, jest odstraszający język koreański. Jeśli chodzi o piosenki obcojęzyczne to chyba najgorszy wybór, gdyż język koreański to jeden z najbardziej pozbawionych sensu języków świata. Wystarczy chwile posłuchać, a każdy zwróci uwagę (o ile cierpliwość mu na to pozwoli) na to, że wiele słów się powtarza, a znaczą coś zupełnie innego. Nie będę się tu wgłębiać jak należy rozumieć język koreański, ale na prawdę współczuje ludziom z innych krajów, na przykład z Polski, którzy słuchają utworów śpiewanych po koreańsku, a chuja z tego rozumieją.
Koreańczycy, żeby pokazać jacy to oni ambitni i "światowi", wykonują całość piosenek po angielsku lub wtrącają pojedyncze słówka angielskie do tekstu po koreańsku. O ile to "wtrącanie" jest jeszcze do przyjęcia, tak piosenki w całości po angielsku wychodzą tragicznie. Brak poprawnego wymawiania, a tym bardziej wyśpiewywania angielskiego tekstu. Poza tym słyszalny charakterystyczny azjatycki akcent, sprawiają, że już lepiej niech śpiewają w swoim ojczystym języku i niech nie bezczeszczą tego pięknego języka, jakim jest angielski.
 
Podsumowując całość posta, jak dla mnie "twory" koreańskich artystów są tak złe, że krzywdzą oni muzykę bardziej niż Justin Bieber. Nie mówię żeby zaprzestali wszystkiego, ale powinni w końcu dowiedzieć się czym jest muzyka i jak powinna ona wyglądać. Albo niech robią to co robią, tylko niech odetną sobie internet żeby nie wypływał poza granice Korei Południowej. To co teraz tworzą to jest na prawdę morderstwo na muzyce. Proponuje żeby się skupili na tym w czym są dobrzy, czyli składanie komórek i telewizorów, a muzykę niech zostawią w spokoju bo i tak jest już ona gorsza niż była kiedyś.

P.S. Wiem, że przedstawiłem tutaj wszystko głównie z negatywnej strony, ale nie było to w moim zamiarze. Jest to tylko i wyłącznie moja obiektywna ocena. Być może są pozytywne strony koreańskiej muzyki, ale ja i mój gust muzyczny ich nie zauważamy. O gustach się nie rozmawia, ale myślę, że wiele osób, niezależnie od tego czego słuchają, zgodzi się ze mną.

wtorek, 27 grudnia 2011

Linkin Park

Dzisiejszy post będzie poświęcony mojemu ulubionemu zespołowi - Linkin Park.
Od kąt tylko zacząłem ich słuchać, czyli będzie już jakieś 2 lata, moja fascynacja nimi trwa i będzie trwać pewnie dożywotnio.

Może najpierw parę słów na temat historii powstania zespołu.
Został założony w 1996r. Początkowo nosił nazwę Xero, jednak po kilku zmianach co do składu zespołu i dołączeniu ostatniego członka - wokalisty, Chestera Benningtona, został nazwany Linkin Park. Nazwa pochodzi od miejsca, w którym mieszkał Chester - Lincoln Park, nazwa ta jednak była zajęta przez jeden z australijskich zespołów. Aby zupełnie nie zmieniać koncepcji, zespół nazwano Linkin Park. Ostateczny skład zespołu to: Chester Bennington (wokal prowadzący), Mike Shinoda (wokal, gitara rytmiczna, instrumenty klawiszowe), Brad Delson (gitara prowadząca, wokal wspierający), Rob Bourdon (perkusja), David Farrell (gitara basowa, wokal wspierający) oraz Joseph Hahn (DJ, wokal wspierający)
Jednym z pierwszych singli (a dokładniej czwartym) jaki wypromowali był bardzo popularny oraz wręcz kojarzony z Linkin Parkiem kawałek "In the end". Ja także uwielbiam tą piosenkę!


LP miało od początku bardzo ostre, nawet nie rockowe, a metalowe brzmienie. Pierwsza ich płyta była tego czystym przykładem. Dodatkowo jeszcze wokal Chestera Benningtona sprawiał, że utwory "dawały większego kopa", dzięki temu, że miał bardzo silny metalowy głos. Wielu uważa, że jego krzyk w piosenkach stał się sztuką.
Kolejne płyty były już nieco lżejsze, ale też charakterystyczny "pazur" był w nich słyszalny.
Koniecznie im zależało żeby każda płyta była inna, żeby pokazywała ich z innej strony. Oprócz tego piosenki miały bardzo dobry przekaz trafiający do wielu fanów.
Niesamowite w tym zespole jest to, że nie dają się zaszufladkować do jednego czy dwóch gatunków, gdyż można ich przypisać do Nu metalu, Rap core, Rock, Rock alternatywny i jakby się uprzeć to jeszcze kilka się znajdzie. Dzięki takiej rozpiętości gatunkowej przypodobali się fanom słuchającym czasem zupełnie innej muzyki.
Oprócz tego Linkin Park słynął z wyjątkowych koncertów, na których utwory lepiej brzmiały niż na płycie.

Powiedzmy może jeszcze coś więcej o pozostałych członkach zespołu.
Mike Shinoda, znany przede wszystkim jako drugi wokalista, a dokładniej raper. Dzięki niemu sporo kawałków stało się rap core'owych. Oprócz tego gra na gitarze rytmicznej w większości piosenek oraz na pianinie w utworach takich jak "Numb" czy "What I've done".
Brad Delson, czyli główny gitarzysta. Z reguły w zespołach rockowych gitarzysta jest znany z tego, że wnosi dużo na scenę. Często jest nawet bardziej znany niż wokalista. W przypadku Delsona w Linkin Parku jest jednak inaczej. Nie wątpliwie jest świetnym gitarzystą, ale zarzuca mu się zbyt anemiczną postawę na koncertach i brak dodawania czegoś od siebie, przez co jest drugoplanową postacią podczas występu.
Ostatnim członkiem LP o jakim chciałbym powiedzieć jest DJ Joe Hahn, który z pośród wszystkich najbardziej mi imponuje. Dlaczego? Przecież u wielu fanów jest on pewnie na ostatnim miejscu z całego składu. Tacy ludzie moim zdaniem nie powinni się nazywać fanami, gdyż prawdziwy fan danego zespołu nie  lubi go ze względu tylko na gitarzystę lub tylko na wokalistę, ale do wszystkich członków ma równie duży szacunek. Otóż to co robi Hahn jest tym, co wiąże się z moimi zainteresowaniami. Chciałbym żeby to w przyszłości stało się moim hobby i jak będzie mi w miarę wychodziło to mam nadzieje, że stanie się czymś więcej;]. Jedyne co stoi mi na drodze to brak czasu oraz brak funduszy na sprzęt, gdyż trochę on kosztuje. Mowa oczywiście o sprzęcie jaki Joe posiada. Jest to mikser, dwa gramofony - to taki podstawowy zestaw, bo Mr Hahn używa jeszcze do tego AKA MPC 2000, które funkcjonuje jako instrument klawiszowy, oraz jeszcze kilka dodatkowych efektów. Znany jest oczywiście z tworzenia podkładu muzycznego głównie do rapowych części utworów oraz z wykonywania tzw. scratchingu, czyli używania gramofonu jako instrumentu muzycznego.

Od 2007 roku, po wydaniu krążka "Minutes to Midnight", w związku z tym, że Linkin Park miał przerwę i chciał wrócić, zaczął się komercjalizować. Mowa o udziale zespołu przy produkcji filmu "Transformers". W filmie jako soundtrack wykorzystano kawałek "What I've done", pochodzący właśnie z płyty "Minutes to Midnight".
 

O ile taki rodzaj komercyjnej działalności był do wybaczenia, tak kolejny był bardziej perfidny.
W 2009 roku, specjalnie na potrzeby filmu "Transformers: zemsta upadłych" zespół stworzył kawałek "New Divide". Jednak fanom utwór się bardzo spodobał, więc na fakt, iż był on komercyjny nie zwracano uwagi.

 
Natomiast do trzeciej części - "Transformers: Dark of the moon" użyto piosenki "Iridescent", pochodzącej z najnowszego (jak do tej pory) albumu "A Thousand Suns". Utwór jednak nie spotkał się ze zbyt dobrą opinią. Mnie też on nie przypadł do gustu. Zupełnie nie w stylu LP moim zdaniem. Zresztą oceńcie sami.


Na koniec chciałbym napisać o właśnie wspomnianej już najnowszej płycie "A Thousand Suns".
Sporej liczbie fanów się ona nie spodobała. Można się oczywiście z nimi zgodzić. Z jednej strony to zupełnie nie styl Linkin Parka. Nowe brzmienia, które w żaden sposób nie są z nimi kojarzone. Część utworów popowych, część techno, trochę rapu, a samego rocka i metalu bardzo mało. Na koncertach niby promujących album grali głównie stare kawałki gdyż ich występy mogły okazać się wielką klapą.
Z drugiej jednak strony wprowadzenie nowych, niepodobnych do LP brzmień było ukazaniem wszechstronności zespołu. Sam Mike w wywiadzie twierdził, że chcieli spróbować czegoś zupełnie innego, czegoś co jeszcze nigdy nie grali. Ich prawdziwi fani doceniają  ich prace, przeciętni fani lub tacy co się po prostu nie znają się na muzyce - odwrócili się od nich. Mnie ani trochę nie spada opinia o nich po tej płycie, ale rozumiem też tych co twierdzą inaczej, bo jednak niesmak pozostaje, że utworów w starym, dobrym stylu nie zasłyszymy na tym krążku. 


   

niedziela, 18 grudnia 2011

30. rocznica stanu wojennego

Będzie to wyjątkowy post, odbiegający (jak się można domyślić) od tematyki całego bloga. Mimo, że od 30. rocznicy stanu wojennego w Polsce minęło już kilka dni, chciałbym dopiero teraz napisać co myślę o tym "narodowym święcie"

Szczerze mówiąc nie wiem dlaczego dzień 13. grudnia 2011r. był tak zaciekle obchodzony w naszym kraju. Stan wojenny nie był niczym dobrym i jeśli miał komuś pomóc to na pewno nie narodowi polskiemu. W tym czasie ginęło wielu ludzi, wyprowadzano na ulice polskie siły zbrojne, nie wspominając już o "godzinie policyjnej", podczas której gdy kogoś złapano to w najlepszym przypadku skończyło się tylko przetrzymaniem.

Powiedzmy sobie może jaka była logika wprowadzenia stanu wojennego i jaka była prawda, co miał tak naprawdę wnieść. Został wprowadzony słynnym już przemówieniem przez Wojciecha Jaruzelskiego w telewizji przerywając "Teleranek". Zarówno sam Jaruzelski jak i zwolennicy stanu wojennego uważali, że jest on czymś dobrym dla polaków. Twierdzili, że jest konieczny ze względu bezpieczeństwa Polski. Według Jaruzelskiego stan wojenny miał zapobiec najazdowi sowietów na Polskę. Jednak prawda mogła być inna! Sami Rosjanie do dzisiaj nie przyznają się do tego i twierdzą, że zupełnie nie mieli takiego zamiaru. O ile historia nauczyła nas, że nie warto wierzyć naszym wschodnim sąsiadom (przykładem może być sprawa katyńska lub wciąż niewyjaśniona sprawa smoleńska), tak w tym przypadku mogli mówić prawdę, gdyż istnieją dokumenty potwierdzające ich tezę.

Jeśli chodzi o moje zdanie to jestem za tą drugą wersją, gdyż uważam,że stan wojenny był ruchem ze strony gen. Wojciecha Jaruzelskiego po to by dostać się do władzy w Polsce, nie patrząc na krzywdę jaką wyrządza polakom. Prawdy pewnie się nigdy nie dowiemy, ale nie zdziwię się jeśli stoi ona gdzieś po środku. 

Aby zupełnie nie odbiec od tematyki bloga na koniec dodaję utwór, który myślę, że powinien być soundtrackiem jeśli by ktoś w dzisiejszych czasach stworzył film o stanie wojennym.

wtorek, 13 grudnia 2011

Dawno nie pisałem....

Sorry za siebie, że dawno nie zamieściłem żadnego posta. Nie jest to spowodowane brakiem weny czy moim własnym lenistwem, ale tym, że ostatnie miesiące miałem strasznie napięte i nie było czasu po prostu na pisanie postów. Nie miałem głowy do tego. Obiecuje, że w ciągu najbliższych dni znów ruszę z pisaniem i postaram się chociażby w najmniejszym stopniu nadrobić...

wtorek, 4 października 2011

"Śmierć" Paula McCartney'a

McCartney to artysta, którego raczej nie da się nie znać. Znany głównie z zespołu The Beatles, aktualnie występujący jako solista. Jednak skupie się na czasach "Beatlesów". The Beatles w latach 60-tych był na ustach wszystkich. Jeden z członków - John Lennon, w jednym wywiadzie stwierdził: "Jesteśmy popularniejsi niż Chrystus". Jednak mniej więcej w połowie dziesięcioletniej kariery, tej popularności było im za mało.Dlatego powstała legenda o rzekomej śmierci McCartney'a. 9 listopada 1966r. Paul McCartney był ofiarą wypadku. Z oficjalnych informacji wynika, że McCartney odniósł poważne obrażenia głowy, natomiast nieoficjalnie McCartney zginął. Informacja o tym w gazetach została ocenzurowana. Idąc dalej drogą tej legendy, "Beatlesi" zorganizowali casting na sobowtóra McCartney'a. Wygrał go policjant  William Cambell, którego poddano minimalnym operacjom plastycznym tak aby idealnie odzwierciedlał Paula. Od tego momentu każda okładka płyty i większość piosenek miały ukryty przekaz o tym, że McCartney nie żyje. Ale to tylko legenda. Można wierzyć w nią lub nie. Moje zdanie jednak jest takie, że prawdziwy Paul McCartney dotrwał do naszych czasów. A słynna legenda to po prostu historyjka wymyślona po to by stać się sławniejszym w warunkach kryzysu jaki wtedy przeżywał zespół. Rozumiem, że można było dobrać kogoś nawet identycznego z wyglądu co Paul McCartney, ale na pewno nie z identycznym głosem i talentem, nie tylko do śpiewania, ale też do grania na instrumentach.

Green Day czyli siła Punk Rocka

Green Day to chyba obecnie (pomimo wieloletniego stażu) najpopularniejszy zespół punk-rockowy. Założony przez trójkę szkolnych przyjaciół pod koniec lat 80-tych, od początku zachwycał. Oprócz fantastycznej muzyki, wiele osób Green Day przekonał do siebie bardzo dobrym tekstem, który miał świetny przekaz i dawał sporo do myślenia. Autorem tekstów był główny wokalista i gitarzysta zespołu Billie Joe Armstrong. Oprócz pisania tekstów o tym co mu się nie podoba w jego życiu prywatnym, zaczął poruszać także inne bardziej niebezpieczne tematy przez co piosenki stały się skrajnie kontrowersyjne. W czasach gdy w Stanach Zjednoczonych prezydentem był George Bush, stawiał on wojsko i wojnę ponad wszystkie sprawy ważne dla samych amerykanów, a więc sprawy wewnętrzne były zaniedbane. Green Day stanowczo się temu sprzeciwiał i pokazywał to w swoich utworach; np. w piosence "American Idiot". Stąd właśnie ta kontrowersja. Fanom (amerykanom), których myślenie szło w tym samym kierunku bardzo się to podobało. Ciężko jest spotkać się z negatywną opinią na ich temat. Tym bardziej, że oprócz tego, że tworzą muzykę, bardzo udzielają się charytatywnie za co dorabiają sobie dodatkowych plusów u fanów. Widać, że można mieć sławę i pieniądze pozostając przy tym człowiekiem i posiadając odruchy ludzkie.
Dodaje jeszcze wspomniany utwór "American Idiot"

poniedziałek, 3 października 2011

Slash&Axl

Jak każdy szanujący się fan rocka wie, Slash i Axl Rose to członkowie legendarnego rockowego zespołu Guns'n'Roses.Tą dwójkę uważano wręcz jako dwójkę liderów kapeli. Niesamowita gra na gitarze Slasha i jego niepowtarzalne solówki oraz bardzo oryginalny i godny podziwu wokal Axla. W latach 80-tych i 90-tych byli jednym z najpopularniejszych rockowych bandów na świecie. Jednak w pewnym momencie zaczeło sie coś psuć. Odmawianie różnego rodzaju spotkań, spóźnianie się na koncerty, brak nowych nagrań to wystarczające powody by stwierdzić, że coś nie dobrego dzieje się z "Gunsami". W tamtych czasach najczęstszą przyczyną kryzysu były używki (czyli alkohol bądź narkotyki), jednak w tym przypadku chodziło o coś innego. Axl zaczął zachowywać się bardzo lekkomyślnie. Nie zjawiał się na umówionych próbach, a co więcej na nagraniach. Jakby tego było mało gdy cała kapela zjawiła się by grać koncert w danym miejscu, Axl się też na nie spóźniał. Przyczyna była nie do przyjęcia gdyż Axl w tym czasie spał ze swoją fanką w hotelu. Dzięki tym i jeszcze innym wybrykom Axla, z "Gunsów" odeszła reszta członków (oczywiście ze Slashem włącznie). Po tym wydarzeniu aż do dnia dzisiejszego Axl nie kryje swojej szczerej nienawiści do Slasha, która jest nie do końca uzasadniona (z tą nienawiścią nie powinno czasem być na odwrót?). Axl głosił swoją antypatie do Slasha nawet na niedawnych koncertach. Kiedyś w wywiadzie zapytany czy kiedykolwiek pogodzi się ze Slashem, odpowiedział zdecydowanie: "Prędzej któryś z Nas umrze niż  pogodzę się ze Slash'em". Sam Slash w żaden sposób nie kontruje Axl'a, co więcej wyrażał nawet chęć na pogodzenie się. Na dzień dzisiejszy więcej fanów ma były gitarzysta Guns'n'Roses, który oprócz wydanej solowej płyty jest członkiem zespołu Velvet Revolver, a więc pomimo upływu lat nadal robi to co kocha i jest za to uwielbiany. Natomiast Axl nadal śpiewa w Guns'n'Roses. Na pozycjach reszty zespołu poustawiał swoich znajomych. To już oczywiście nie jest ten sam zespół i moim zdaniem stara się jedynie wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od ludzi przyciągając ich znaną nazwą na koncerty, na które oczywiście zdarza mu się spóźniać.